Friday, September 28, 2012

Wild satisfaction!

Sometimes I think I do sports to feel this incredible satisfaction of achieving something that might have seemed so unattainable before. For sure, this is the case this time!

First things first. While staying on a technical camp in Czech Republic, taking part in a magnificent O-competition called Brada, having a really great time with a very precise map of the 2nd stage and approaching the 7th control, I twisted my right ankle. I was not able to jog and could hardly walk. It was the 18th August. At the very moment it happened, I knew it was something serious... As soon as possible I began my rehabilitation process (physiotherapy and so on). Thanks to it - after 10 days of break - I could start running on the 29th August (little more than 3 weeks before Polish Champs).

All these factors made me think if I should have run the Polish Championships in night and long. Immediately, I decided to skip the long distance. Going to Kwidzyn to run the mixed relay only might have sounded surreal, so I took the night challenge (after days of hesitation). Interesting - my last night forest race/training took place 96 days before PC.

Getting the 3rd place in the sprint distance during Polish Club Champs made me feel it should have been easier for me to win a medal in the afore-mentioned mixed relay with Nati. I really thought so... But now I can see how wrong I was! I lacked the necessary speed and strength to be able to fight against such a freak like Papuś on such short and a bit hilly sprint courses. Fortunately, already the day before I could celebrate my first M21E Polish Champs medal!

How did it happen? I simply believed. Frankly speaking, I really believed, but did not expect it.

Before the start I didn't feel well, I got a headache at the end of our trip to Kwidzyn and suffered a bit. I was bound to start at 22:07 - only 4mins before Kowal. I am not going to hide that I intended to have a smooth beginning and then take the advantage of him. I went to the event centre to check the startlists and got to know that the minutes had changed in my class. Better late than never... It turned out that I was going to start more than half an hour earlier, so I did a proper warm-up and grabbed the map.

At the moment I was taking the map, I forgot about all the problems, all the distracting thoughts in my head. There was only me, myself and I. And the next control. I did a really solid race, having full control almost all the time. However, I made 3 crucial mistakes in close-to-control areas (1'00 + 2'30 + 1'10 = 4'40). Moreover, I had loads of power in my legs throughout the whole course (even managed to win a 6-minute leg!). While crossing the finish line, I felt that I had done my best and could only wait for the others to come.

After quite a long jogging I came to the resultlist and saw Wojtek Dwojak leading, 3:10 ahead of me. Then, a little hope for the medal appeared in my head, knowing that his technical skills are awesome and 3 minutes is not much, taking into account the running time of more than 100'. Nevertheless, quite soon Alek Bernaciak came to the finish beating me by... 4 seconds. My medal dreams went away as fast as they appeared, since there were still 3 very strong runners in the forest: Jacek, Kowal and Mały. So - not willing to see someone putting me out of the podium - I went back to our bus to get dressed. Once I got off the bus, I saw Pasza going to me. I thought: 'Everything must be clear now'. He said: 'Congratulations, you've got the bronze medal. Their time to come is over'. I squatted down and couldn't believe it. However, then it didn't really matter, because I did believe before the race and it seemed to be enough the key.

P.S. Girls, you are amazing! Thank you for the whole joy of that unforgettable night!

Monday, September 17, 2012

BnO - sport czy totolotek?

Drugi bądź trzeci raz w historii istnienia mojego bloga decyduję się na napisanie notki w języku polskim. Dzięki temu będę mógł o wiele lepiej wyrazić moje opinie oraz (mam nadzieję) dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Muszę przyznać, że jeszcze rzadziej piszę post w dniu powrotu z trzydniowych zawodów (jeśli się nie mylę - pierwszy raz), jednak wzoruję się tutaj ewidentnie na Karolu Galiczu, ponieważ chciałbym jak najmniej rzeczy pominąć i poruszyć wszystkie frapujące mnie zagadnienia. A sytuacja (dokładniej: sytuacje), która miała miejsce w miniony weekend podczas II rundy Klubowych Mistrzostw Polski, w mojej głowie się najzwyczajniej nie mieści.

Zacznę chronologicznie od sprintu. Teren i mapa zawodów dobrze znana przed zawodami, co na szczęście nie przeszkodziło organizatorom w ułożeniu ciekawych, SPRINTERSKICH (dzięki pominięciu części syfiasto-leśnej, którą byli nękani uczestnicy OOM kilka lat temu) tras. Świetnym posunięciem było również oznaczenie na mapie niemal wszystkich płotów jako te "nie do przejścia", dzięki czemu wariantowość wzrosła kilkukrotnie i główną trudnościa było nie przeskoczenie płotu, a wybór najwłaściwszej drogi do kolejnego PK - i o to chodzi! Czasy zwycięzców również w limicie, więc w kwestii nawigacyjno-biegowej nie można było się naprawdę do niczego przyczepić.
Niestety jest jeszcze aspekt fair play. Aspekt, którego przestrzegać winien każdy zawodnik z osobna, zaś nad którym generalnie winni czuwać sędziowie. Już w komunikacie technicznym dostępnym przed zawodami można było wyczytać, że podczas biegu sprinterskiego występować będą pola uprawne, których przekraczanie jest zabronione pod groźbą dyskwalifikacji. Miejsca te były naprawdę wyraźnie oznaczone na mapie (czerwonymi pionowymi kreskami). Na trasie zostali rozstawieni sędziowie (sędzia?), których zadaniem było spisywanie numerów zadowników łamiących powyższą regułę. Jestem jak najbardziej za takimi rozwiązaniami, ponieważ zasady są nie po to, żeby je łamać, ale właśnie i tylko po to, aby były przestrzegane. Do tej pory same plusy, prawda? Cóż, niestety od świetnych pomysłów do dobrego wykonania jeszcze długa droga. Z całą pewnościa na trasie znajdował się Sędzia Główny (później: SG), który skrzętnie zapisywał numery startowe osób później zdyskwalifikowanych. Mam jednak kilka zarzutów do pracy SG:
1 - dlaczego SG zmieniał co jakiś czas miejsce spisywania zawodników? Dlaczego Mietek przebiegający o 16:07 przez zakazane pole został zdyskwalifikowany, podczas gdy Jadwiga biegnąca tam kilka minut później uniknęła konsekwencji?
2 - dlaczego SG zapisywał również numery zasłyszane od zawodników po ówczesnym zapytaniu: "Jaki masz numer"? Skąd pewność, że osoba która dopuściła się przekroczenia pola uprawnego, nie dopuści się również kłamstwa (bądź zwykłej pomyłki)?
3 - po biegu zastanawiałem się, co by było, gdybym nagle dowiedział się, że jestem zdyskwalifikowany, będąc święcie pewnym, że żadnego haniebnego czynu się nie dopuściłem. I proszę, taka sytuacja spotkała zawodniczkę z naszego klubu - Alicję Ewiak, która nie postawiła na polu uprawnym nawet czubka palca. Co więcej, biegła tam z inną zawodniczką - Gosią Wichą, która zdyskwalifikowana NIE została i była skłonna potwierdzić niewinność Alicji. Jednak po złożonym przez nasz klub proteście dowiedzieliśmy się, że nie są potrzebni żadni świadkowie, ponieważ SG jest darzony bezgranicznym zaufaniem. Czyżby powyższy punkt nr 2 miał wpływ na dsq Alicji...?
4 - w ISSOM 2007 (International Specification for Sprint Orienteering Maps) czytamy, że symbol 709 Out-of-bounds area (czerwone pionowe kreski) jest 'forbidden to cross', czyli tłumacząc na nasz język ojczysty: "nie wolno go PRZEKRACZAĆ". Zastanawia mnie, co oznacza owe przekraczanie - czy jest to już nadepnięcie na zakazany obszar, czy może wbiegnięcie i wycofanie się w tym samym miejscu do dyskwalifikacji nie prowadzi? Sam tego nie wiem. Temat poddaję dyskusji.

W sobotę i niedzielę rozegrane zostały bieg średniodystansowy oraz słynne sztafety pokoleń. Jedną (iście szczególną) rzeczą, która łączyła obydwa powyższe biegi, była fatalnie wykonana mapa. Przytoczę tylko jedną z moich przygód na trasie biegu middle. Przebieg 2-3 w kategorii M21 - wedle mapy około 1cm, czyli 100m w terenie. Punkt nr 3 usytuowany na wyraźnym (wg mapy wyróżniającym się oczku wodnym) nie  wydawał się być aż takim wyzwaniem, jednak jego znalezienie zajęło mi około 6 minut. Z orientacją miało to niewiele wspołnego - było to zwyczajne "czesanie", a chyba nie o to w tym naszym pięknym sporcie chodzi? W poszukiwaniu wspomnianego PK pomagała mi silna grupa 6-7 osób, które bezradnie krążyły w kółko, próbując dopasować fantastykę (mapę) do rzeczywistości (teren). Gdy już myślałem, że punkt został zwyczajnie ukradziony (lub nawet niepostawiony), coś strzeliło mi do głowy, aby skierować się dalej na północ i odnalazłem feralny punkt o kodzie 33... jakieś 150-180 metrów od mojego poprzedniego PK. Jest to tylko jeden z przykładów - pozostałych po pierwsze nie chciałoby mi się wymieniać, bo notka zamieniłaby się w litanię, a po drugie nie mam tu na celu opisywania moich wrażeń z krążenia po trzetrzewickim lesie, tylko zwrócenie uwagi na to, jak niechlujna praca kartografa zamieniła dwa dni zmagań KMP w totolotek.
Godny uwagi jest również fakt, że na mapie ze sztafet widzimy: "aktualizacja - wiosna, lato 2012", zaś na mapie z biegu średniego: "aktualizacja - grudzień 2009". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mapy w sporej części się pokrywają. Czy mapy aktualizowano - nie wiadomo. Oczywiście, może to być zwykły drukarski chochlik bądź ludzka pomyłka. Co by nie było, nie wierzę, że teren w grudniu 2009 lub wiosną, latem 2012 aż tak znacząco różniłby się od tego, z którym przyszło nam się zmierzyć podczas KMP. Chodzi mi tutaj, rzecz jasna, o rzeźbę, której to na każdym kroku każą nam pilnować trenerzy, bo przecież legendy głoszą, że ona się nie zmienia. W Trzetrzewinie się zmieniła.
Wspomnę jeszcze pokrótce o rozmowie jednego z lepszych polsko-ukraińskich mapiarzy Kostii Majasowa z ww. kartografem. Otóż po wyrażeniu zażenowania poziomem mapy otrzymał odpowiedź, że w tych okolicach nie ma dobrych podkładów. Na co Kostia ze spokojem odrzekł: "We Lwowie robimy mapy z białej kartki". I tyle w temacie. Chcieć znaczy móc! Tylko trzeba chcieć.

Na koniec jeszcze jedno moje spostrzeżenie. Podczas pierwszych dwóch zmian dziennych (3. i 4. zmiana sztafety pokoleń) został ukradziony punkt numer 49. Znacznik na drzewie podobno był (nie jestem do końca przekonany, czy z kodem PK, czy tylko pomarańczowy, tekturowy prostokącik, ale nie o tym przecież mowa). Powstało wiele kontrowersji, co dalej z tym fantem zrobić. Sędzia Główny zadecydował anulować wspomniane zmiany i rozpocząć rywalizację startem handicapowym, poczynając od zmiany piątej. Spotkało się to z oburzeniem kilku osób (w tym trenera Śląska Wrocław, który zaraz miał rozpocząć swój bieg na czwartej zmianie) i nagle (po dosłownie kilkunastu sekundach) oznajmiono nam, że jednak "decyzją TRENERÓW" sztafety będą kontynuowane. Decyzja, która została ostatecznie podjęta, moim zdaniem, była słuszna, bo sytuacja, która miała miejsce, była bardzo losowa, zaś znacznik na punkcie nr 49 według organizatorów się znajdował (zatem zabezpieczenie PK na wypadek chociażby kradzieży było na miejscu). Jednak nie o tę decyzję mi tu chodzi. Panie Sędzio, tak się po prostu nie robi. Jak można ogłaszać podjęta (rozumiem, że po wcześniejszym poważnym zastanowieniu) decyzję, a za kilka chwil anulować, bo kilku osobom się to nie spodobało? Nigdy się wszystkim nie dogodzi, a sędzia w każdym sporcie jest po to, żeby mieć ten decydujący głos i rozstrzygać wszelakie spory. Życzę nam wszystkim i sobie, żeby takich sporów było jak najmniej oraz aby podejmowane przez SG decyzje były przemyślane i słuszne.

Żadnego podsumowania na koniec nie będzie, chciałbym jednak zaznaczyć, że naprawdę bardzo mi żal Witka Sochackiego - człowieka, który w organizację swoich zawodów wkłada całe serce i wszystkie swoje siły. Myślę, że co do tego nikt z nas nie ma wątpliwości. Raz się nie udało, ale nie poddawaj się, bo dobrze wiem(y), że stać Cię na bardzo wiele i zapewne Limanowa Cup 2013 będzie tego najlepszym przykładem!

P.S. Wszystkich komentujących prosiłbym o podpisywanie się. Komentarze anonimowe będą usuwane.